Podróż autobusem trwały dwanaście niekończących się godzin, ale Lucía nie przejmowała się bólem fizycznym ani narastającym w jej sześciu dziesięciuletnich.
Na zatrzaskach trzymanych płócienną, która znajduje się na kocu, wykonanym przez wiele miesięcy z miękkiej, kremowej podstawy, przeznaczonej dla jej pierwszego wnuka.
Podniecenie, zapomniała o głodzie i potrzebowaniu. Czekała na dziesięć chwili jej syn, Marcos, oznajmił, że nastąpi.
Po dotarciu do miejskiego, nowoczesnego, zimnego budynku ze szkła i stali, Lucía zniszczonych włosów w odbiciu automatycznych drzwi i ruszyła w stronę odbiornika. Serce waliło jej jak młotem.
Jednak gdy dotarł do poczekalni położniczej, jej uśmiech zgasł. Nie widziałem Marcosa czekającego na nią z otwartymi ramionami. Zobaczyła go na końcu korytarza, przychodzącego tam iz powrotem, nerwowo pocierającego kark.
Kiedy Marcos ją opuścił, nie rzucił się do niej.
Podszedł powoli, powłócząc nogi, z wyrazem twarzy, który Lucía dobrze wystąpiła z awarii, kiedy rozbił się: wrażenie winy i strach.
„Synu!” – za kontrolę, starając się zdiagnozować mowę jego ciała. „Przyszłam tak szybko, jak zwykle. Jak się czuję Elena i dziecko? Mogę teraz zobaczyć?”
Marcos zatrzymał ją, kładąc się, ale stanowczą dłoń na jej rękę i uniemożliwiając jej wyjście w kierunku pokoju 304, gdzie słychać było śmiech i ożywione głosy.