W końcu miałam dość. Po ponad pięćdziesięciu latach małżeństwa, ja, siedemdziesięciopięcioletnia kobieta, chciałam odejść. Mój mąż Charles i ja byliśmy razem od studiów – on był dziesięć lat starszy, ale nasza miłość zniwelowała wszelkie różnice. Wszyscy, którzy nas znali, wierzyli, że będziemy nierozłączni na zawsze. I przez długi czas mieli rację.
Wychowaliśmy dwoje wspaniałych dzieci, które dorosły, założyły własne rodziny i były dla nas powodem do dumy. Ale gdzieś po drodze, pomimo naszego pełnego i pozornie szczęśliwego życia, zaczęłam czuć się uwięziona. Czułam, że nigdy tak naprawdę nie żyłam dla siebie. To uczucie powoli, ale głęboko się wkradało i wkrótce dało o sobie znać w sposobie, w jaki traktowałam Charlesa.
Kochał mnie głęboko, zawsze troszczył się o mnie na wszelkie możliwe sposoby. Ale kiedy stawałam się coraz bardziej zdystansowana i drażliwa, stawał się coraz bardziej zdezorientowany. Widziałam, że nie rozumie, dlaczego zaczęłam wszczynać kłótnie i rzucać napady złości o nic. W końcu spróbował ze mną porozmawiać, mając nadzieję, że uda nam się rozwiązać to, co między nami było nie tak.
Pewnego popołudnia wszedł do pokoju i zastał mnie mamroczącego coś do siebie.
„Co się stało, kochanie?” zapytał łagodnie. „Znowu rozmawiasz sama ze sobą”.
„A to wszystko twoja zasługa, Charles” – warknęłam, a w moim głosie słychać było urazę. „Powoli doprowadzasz mnie do szaleństwa”.
„Daj spokój, Rose, nie mów mi takich rzeczy” – błagał cicho. „To łamie mi serce”.
„Zawsze udajesz ofiarę!” – rzuciłam, po czym wybiegłam z pokoju, zostawiając go samego i zdezorientowanego.
Od tamtej pory nasze kłótnie stawały się coraz częstsze. W końcu poprosiłam o rozwód – i ku mojemu zaskoczeniu, Charles nie próbował mnie powstrzymać. Być może wiedział, że w naszym wieku napięcie emocjonalne nie służy żadnemu z nas.

Kiedy spotkaliśmy się z naszym prawnikiem, panem Frankiem Evansem, aby to omówić, próbował nas przekonać, żebyśmy odeszli. Znał nas od lat i szczerze uważał, że idealnie do siebie pasujemy.
Ale nie ustąpiłam. Chciałam wolności. A Charles, będąc dobrym człowiekiem, zgodził się. Nie chciał być powodem, dla którego straciłabym spokój, nawet jeśli oznaczałoby to utratę mnie.
W dniu, w którym podpisaliśmy dokumenty, Frank zaprosił nas na kolację do naszej ulubionej restauracji.
„Cóż to może szkodzić?” powiedział z uśmiechem.
Aby kontynuować czytanie, kliknij ( NASTĘPNA 》) poniżej !